|
Wysłany: Pią 9:11, 05 Sie 2011
|
Minstrel in the Gallery to pierwsza płyta Jethro Tull na której zespół tak bardzo odniósł się do swojego pochodzenia. Wprawdzie takie albumy jak Songs of the Wood czy Heavy Horses(ten pierwszy bardziej) pokazują dobitnie,że gra szkocji zespół,jednak juz tutaj ziarno zostało zasiane.
Początek i zaczynamy bardzo ostro, choć nic tego nie zapowiada .Pełen werwy i patosu wstęp zachwyca ale jest tylko wstępem do ostrej jazdy. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to ile kunsztu w swoim głosie ma Ian Anderson i jak niesamowicie umie oddać klimat .Niesamowite przyspieszenie w okolicach drugiej minuty ,znakomita współpraca wszystkich muzyków ,znakomite riffy gitarowe przeplatające się z partiami fletu ,esencja stylu tego wspaniałego zespołu.Do tego Ian Anderson który równie świetnie sprawdza się w szybkich,hard-rockowych momentach.
Po tak wspaniałych początku ciężko utrzymać taki poziom,faktycznie Cold Wind of Valhalla ma sporo uroku,jest dobrym utworem,ale jakby troszkę nie zapada w pamięć. Tego nie można powiedziec o Black Satin Dancer,zespół jeszcze bardziej idzie w kontrast delikatnego folku i ostrego hard-rocka, mamy tutaj całą mase przyspieszeń, zmian tempa,ostrych riffów i delikatnych melodii. Bardzo dobry,choć cięzki w odbiorze utwór. Miniaturka muzyczna Requim to powrót do muzycznej sielskości, takie utwory bardzo często znajdują się na albumach Jetrro Tull i dodają nieco smaku. Zupełnie inny klimat ma pełen humoru,dość zwariowanego i specifycznego One White Duck 0^{10} = Nothing At All z pięknymi partiami akustyków ,lekko zaspanym wokalem Andersona który w odpowiednich momentach zupełnie zmienia głos nadając mu nieco agresji i werwy. Bardzo fajny utwór,który zapada w pamięć poprzez świetne melodie.
Nadchodzi moment zakończenia-Baker St.Muse. Jest to utwór który ciężko ot tak opisać z powodu tego,że trwa 16 minut i jest złożony z kilku zupełnie konstrastujących ze sobą fragmentów. Już wstęp zapowiada ,że będziemy mieli doczynienia z czymś wielkim i podniosłym ,a Ian Anderson wspaniale wczuwa sie w klimat utworu ,duże wrażenie robi też pojawiający się w tle flet.Sielanka nie trwa długo,bo w okolicach trzeciej minuty mamy zupełny zwrot akcji, szybką przeplatankę gitarowych riffów i fletu, po której gitara wygrywa jeszcze znakomite partie ,coraz ostrzej i ostrzej aż...do powrotu do balladowego klimatu kompozycji.
Kolejnym wspaniałym fragmentem jest to co dzieje się pod koniec siódmej minuty ,zaraz po wesołej i bardzo radosnej melodii którą wygrywa zespół ,zapiera dech w piersiach i dobitnie pokazuje ,że mamy do czynienia z zespołem genialnym.
Na koniec kolejna zmiana akcji i jakby dopełnienie całości gdzie znowu wracają ostrzejsze klimaty gdzie Ian Anderson stopniowo zaostrza swoje śpiewane wersy ,swoją drogą mocno dostaje się dziennikarzom prasy muzycznej, taka ciekawostka.
Ostry finał kończy ten wspaniały utwór,który można słuchać w całości ale poszczególne fragmenty można traktować jako osobne utwory.
16 minut i zero nudy, tak potrafią tylko mistrzowie.
Bardzo udany album, mocno rockowy, nie bez akcentów akustycznych,folkowych,które dopiero wkrótce staną się głównym punktem odniesienia dla zespołu. |
|